czwartek, 12 maja 2016

Proszę, Węgry przodem

Nic o tym zupełnie nie wiedząc Viktor Orban i jego konserwatywny FIDESZ wygrywając w kwietniu 2010 r. wybory sprawił, że Węgry stały się poligonem doświadczalnym dla Polski. Sięgając po władzę absolutną pół dekady przed Jarosławem Kaczyńskim i PIS ustanowił precedensowy schemat postępowania dla tych partii i jej liderów, którzy klarowny interes państwa stawiają wysoko ponad niedoprecyzowanym interesem "wspólnoty".

Kiedy w latach 2007 - 2009 przez światowe rynki przetacza się płaczliwy jęk zawodu spadających cen zarówno Budapeszt jak i Warszawa tańczą w jednakowym rytmie marsza pogrzebowego. Za wyjątkiem melodii, w latach 2009 - 2010 nic się nie zmienia. Ta tylko porzuca przygnębiającą tonację molową i nabiera zdecydowanego wigoru. Jednak w tym samym roku coś się w końcu wydarza. Dotychczas świetnie ze sobą zgrani partnerzy nagle zaczynają sobie deptać po palcach. Tracą wyczucie rytmu i każde zaczyna ciągnąć w swoją stronę.

Pod koniec kwietnia 2010 r. na Węgrzech zmienia się władza. Socjaliści tracą mandat do rządzenia na rzecz prawicowych konserwatystów. Co jednak szokuje rynki to nie fakt oczekiwanej zmiany sternika, lecz niespotykana w świecie żywych demokracji skala poparcia dla nowego rządu, który w wyborach uzyskuje ponad 50%-ową społeczną legitymizację. Wraz z nią węgierskie rynki zaczynają tonąć w powodzi niepewności.

Zaledwie rok później rząd przechodzi chrzest bojowy. Na przełomie 2011 i 2012 r. w krótkim, zakontraktowanym na 4-rundy pojedynku ugina się pod naporem ciosów otrzymanych ze strony agencji ratingowych. Przegrawszy rundy listopadową, grudniową i styczniową mocno chwieje się na nadwątlonych finansowo nogach. Ale nie daje się powalić na deski. Wygrywa decydujące starcie i całą walkę przez TKO. Węgierski indeks potrzebuje dwóch tygodni by powrócić do poziomów poprzedzających nierówne starcie.

Po 6 latach indeks naddunajskiej giełdy odzyskuje ziemie utracone w 2010 r., zostawiając w tyle niejeden "posłuszny" rynek. To 6 lat, w czasie których rząd od początku walczy z gnębiącą rynek finansowy niepewnością. Bezkompromisowo (ma większość absolutną i pełną legitymację społeczną) przeprowadza reformy, które giełdzie się nie podobają, ale też wcale nie muszą. Następnie reguluje prawo ze stopnia najwyższej ustawy włącznie i z rozmachem rozprawia z trapiącymi Węgrów kredytowymi problemami. To 6 lat, które w końcu przynoszą spektakularne efekty umacniając wewnętrznie państwo do poziomu niereprezentowanego przez któregokolwiek spośród świeżych członków Unii Europejskiej XXI w.
 

PIS podążą przetartym i dobrze rozpoznanym szlakiem. Podobnie inwestorzy, którzy na węgierskie deja-vu odpowiadają wypracowanymi wzorcami zachowań. Gdyby w świecie finansów władzę absolutną sprawowała polityka, należałoby się spodziewać mniej-więcej 5-letniego poślizgu pomiędzy wykresami giełd krajów, których losy historia od czasu do czasu tak lubi ze sobą wiązać.

Tak jednak nie jest. Również okoliczności są tym razem nieco inne. Przypadek FIDESZ był pionierski w związku z czym towarzyszyła mu wyjątkowa doza niepewności o działania, których się w rzeczywistości podejmie. Skutkowało to pierwszą, płytką, zwiadowczą konstrukcją korygującą 2010 - 2011. PIS jest naśladowcą. Rynek już z grubsza wie czego powinien się spodziewać. I dlatego od razu po porażce murowanego faworyta establishmentu przeszedł do wyprzedzającego "dostosowania". Odmienne jest też środowisko operacyjne. Wtedy np. feedback ze strony agencji ratingowych nastąpił z większym opóźnieniem, ale za to był bardziej skoncentrowany (choć jak widać i tak nie wywarł na Budapeszcie większego wrażenia i to pomimo degradacji z inwestycyjnej ekstraklasy do spekulacyjnej drugiej ligi). W stosunku do Polski finansowe wyrocznie od trzech literek nie ociągają się już tak długo z cięciami, za to ich decyzje są bardziej rozłożone w czasie. No i oczywiście bohater akcji dysponuje tym razem inną giwerą. FIDESZ z >50%-owym poparciem miał nieograniczony dostęp do arsenału. PIS do użycia broni masowego rażenia kodów od społeczeństwa nie otrzymał, więc i konstytucji nie zmieni.

Przesunięcie sprowadza się więc do pojedynczej formacji korekcyjnej. Tam gdzie BUX wykonał 3 zygzaki (ostatni załamany) WIG20 wyrysował 2. Tam gdzie Węgrzy rysują X Polacy jeszcze kończą I, Y odpowiada W, załamane Z zaś naszemu niedawnemu Y. Zresztą to załamanie w finałowym zygzaku, który na początku ur. zawrócił znad wyznaczonego w 2011 r. ekstremum i z impetem, w atmosferze sceptycyzmu, zwątpienia a później zaskoczenia uderzył w tarabany na znak rozpoczęcia szturmu na pozycje opuszczone 5 lat wcześniej, można utożsamić alternatywnie właśnie z ograniczeniem formacji na W20 do rozbudowanego, podwójnego zygzaka z majestatycznym trójkątem pośrodku.

Deptanie po węgierskich śladach sprowadza się w sumie do 3 analogii: 12-, 11- i 8-miesięcznej. Nie dam głowy, że są one poprawne, i tym bardziej, że nie istnieją inne, jednak właśnie te 3 najbardziej rzucają się w oczy i dają nadzieję na najskuteczniejszą próbę przewidzenia przyszłości.

Podstawowe - 12-miesięczne przesunięcie - dotyczy końca kluczowych fal. Chodzi oczywiście o fale najwyższego w tym trendzie stopnia: I i II. Pozostałych dwóch nie da się przypisać do konkretnych par punktów zwrotnych. Zamiast tego zmiennie określają występowanie drugorzędnych ekstremów. Zmienność ta skłania do wyciągnięcia wniosku, że pierwsza poważniejsza korekta wzrostowego trendu na indeksie WIG20 powinna być symetrycznie (do krótszego w porównaniu z BUX impulsu inicjującego hossę) również krótsza. Przesunięcie pomiędzy indeksami na aktualnym etapie trwałoby więc 8 miesięcy. Przy takiej projekcji powrót do hossy nastąpiłby najpóźniej na samym początku czerwca. Przy czym decyzja Moody's o częściowym opróżnieniu "koryta" z łatwych pieniędzy mogłaby się okazać w bliskiej przyszłości katalizatorem takiego właśnie obrotu spraw. Ostatni (15. lipca) Fitch jedynie ugruntowałby lub tylko chwilowo zachwiał hossą.

Czy narodowościowa polityka i tym razem okaże się skutecznym lekiem na giełdowy letarg i przywróci inwestorom długoterminową wiarę również w nadwiślański rynek finansowy? Na to pytanie odpowie nam sama zainteresowana  swym eleganckim, metaforycznym językiem wykresów.

środa, 4 maja 2016

Wycofanie do obozu trzeciego

Atak na szczyt się nie powiódł. Grupa uderzeniowa dotarła w jego okolice i miała go już w zasięgu wzrok. Niestety komunikaty, które nadeszły ze strony kierownika ekspedycji zawróciły grupę do obozu czwartego i szturm, choć był już bliski celu, załamał się. Co więcej dziś pogoda zaczęła się psuć do tego stopnia, że cała wyprawa rozpoczęła ostrożną rejteradę w kierunku obozu trzeciego.


Na razie nie sposób przewidzieć co dalej czeka ekspedycję, jako że prognozy są sprzeczne a sama pogoda, jak to często bywa w okolicy szczytu, zmienia się jak w kalejdoskopie. Zakładając jednak najgorszy możliwy scenariusz, wyprawę może czekać całkowita niemal kapitulacja i zejście aż do obozu pierwszego. Dokonałaby tego ostrożnie zygzakując po zdradliwej grani zbocza. Możliwe, że dopiero stąd rozpocząłby się atak na poziom 2k.

W dalszej perspektywie nie da się wykluczyć nawet powrotu do bazy zerowej na poziomie 1,65k. W takim wypadku tutaj nastąpiłoby generalne przegrupowanie i tym razem grupa szturmowa uzbrojona w zdobyte doświadczenie i z nowymi zapasami sił, mogłaby częściowo rozpoznanymi już drogami rozpocząć zmasowany atak na rozległy, sięgający nieba łańcuch górski.


Wpierw jednak niezbędna może okazać się wymiana kluczowych członków grupy uderzeniowej, gdyż dwóch liderów pokazało, że nie potrafi ze sobą współpracować. Jeden z nich mocno ciągnął i motywował resztę uczestników wyprawy, podczas gdy drugi wykazywał się wyjątkową niesfornością i siał ferment i zwątpienie pośród reszty 20 osobowej wyprawy. Dopóki główny lider nie uwierzy w jej sukces, dopóty trudno będzie pokładać w niej większe nadzieje.